TEKSTY Z ULOTEK PREMIEROWYCH

Każdej z naszych premier teatralnych, od początku istnienia grupy, towarzyszyła ulotka (uboższa forma programu) zawierająca podstawowe informacje na temat jej autorów, oraz krótki tekst, niekiedy naprowadzający widza na ścieżkę, którą podążały myśli twórców spektaklu, a niekiedy będący wyłącznie zbitkiem refleksji na dowolny, niekoniecznie zwiazany z wystawianą akurat premierą, temat.

Oto niektóre z tych tekstów, ułożone w porządku chronologicznym.



"WARIAT"

Monodram jest formą bardzo specyficzną, bowiem ściśle wiąże aktora z rolą, ze sceną, z publicznością. Nadaje przedstawieniu głęboko prywatny charakter, zmusza do całkowitego oddania tak widzów, jak i grającego. W monodramie nie ma miejsca na fałsz, na kłamstwo, na próbę unikania kontaktu. Tu chodzi o nagie, uzewnętrznione emocje, o spotkanie twarzą w twarz na granicy miłości i nienawiści, i o odwagę, bo bez niej nikt nie wejdzie na scenę. W "Wariacie" intymność tego spotkania jest zdwojona, bowiem Maciek Wilewski, prócz grania tytułowej roli, jest jeszcze autorem tekstu. Już widzę, jak krzywi się na fakt, że piszę o nim, ale myślę, że kilka słów nie zniszczy naszej przyjaźni. Maciek jest bowiem potwornie trudnym, ale jednocześnie niezwykle interesującym człowiekiem. Teatr jest rzeczą, dla której byłby w stanie poświęcić wszystko. I pewnie to robi. Bo pisze, reżyseruje i gra (bez względu na to, jak starałoby się zaniżyć wartość tych słów). Jest też druga osoba, która, ku mojemu zdziwieniu, podjęła się próby wyreżyserowania Maćka i jego zmiennych nastrojów. Dobrek Bilski przeszedł przez kolejne próby wytrzymałości, widziałem go jak miotał się w bezsilnym gniewie, jak rzucał tekst i nadzieję na zadowalające efekty, ale wytrwał. "Wariat" miał swoją premierę na deskach Oleckiego teatru AGT, w marcu, tego roku (1993). Oglądałem ten spektakl kilkakrotnie, podczas prób i już w trakcie spotkań z publicznością. Za każdym razem oddziaływał na mnie w inny sposób. Bardziej lub mniej, mocniej lub słabiej, ale zawsze uderzał w jakieś miejsce, którego nie potrafiłem zlokalizować i zrozumieć. Każdy z nas ma przecież takie, starannie skrywane, pokłady, w których kryje się odrobina szaleństwa. Nie ma ludzi całkowicie ustabilizowanych psychicznie, a jeśli są, muszą być nudni i nieciekawi. Ten monodram daje możliwość dopuszczenia do siebie myśli, jak rozdygotanym i rozstrojonym mechanizmem jest człowiek. Jak często jesteśmy o włos od przekroczenia granicy, którą psychiatrzy rozdzielają zdrowie i chorobę. I, po raz kolejny, proponuje zwątpić w zasadność takiej właśnie granicy. Oczywiście, są setki tekstów lepiej opisujących ten problem, widziano tysiące lepiej zagranych ról, ale darujmy sobie porównania. Ten jeden raz, jeśli nie stać was na więcej, spróbujcie obejrzeć "Wariata" całkowicie otwarci i wolni od sugestii. Nie bierzcie nawet pod uwagę tego, co przed chwilą napisałem. To tylko słowa. Można ustawiać je w dowolny sposób. Otwórzcie szeroko oczy i umysły, swoje pozy i lęki zostawcie w szatni i wsłuchajcie się w rytm tego przedstawienia. A potem, jeśli ktoś zechce, możemy pogadać.

Dariusz Bilski

 

 

"TRZY PORY DNIA"

"If leaving me is easy, coming back is harder" (Jeśli opuścić mnie jest łatwo, to trudniej jest wrócić) - śpiewa Phil Collins w piosence otwierającej i zamykającej spektakl. Potraktujmy te słowa jak motto. Być może faktycznie odejść jest rzeczą prostszą, choć ostatnia scena spektaklu wyraźnie temu przeczy. Ale scena nie zawsze musi odzwierciedlać rzeczywistość. Prawdę mówiąc, rzadko się tak dzieje. I dobrze. "Trzy Pory Dnia" to taki sobie dramacik, w miarę prosty, w miarę skomplikowany, w zasadzie bardzo realistycznie uformowany, bez oszałamiającej gry świateł, bez głośnej muzyki. na naszej widowni Szóstka bohaterów wychodzi na scenę parami i bardziej lub mniej pewnie porusza się w świecie, jaki dla nich zaprojektowałem. Myślę, że to kilka chwil kameralnego grania, które jednych znudzi, innych zastanowi lub rozbawi, a jeszcze innym przemknie obok. "Trzy Pory Dnia" to trzy scenki opowiadające o trzech różnych sytuacjach zdarzających się między ludźmi, których fabuła wikła się wokół czegoś, co zwykliśmy nazywać miłością. Tyle mogę zagwarantować. Reszta, jak zwykle, należy do widza, do jego wyobraźni i wrażliwości. "Trzy Pory Dnia" to Pora pierwsza - Ranek, Pora druga - Południe i Pora trzecia - Zmierzch. Pory dnia są silnie związane z etapami życia bohaterów spektaklu, być może nawet je warunkują. Wszyscy znamy swoje samopoczucie na początku dnia, w trakcie jego trwania i gdy powoli się kończy. Podobnie wszak jest z każdą naszą przygodą. Podobnie jest ze wszystkim. Taki schemat stworzyła natura i, chcąc nie chcąc, musimy się temu podporządkować. Coś się zaczyna, trwa i kończy. Tym czymś może być choćby ów spektakl, czego i państwu życzy

Dariusz Bilski



"ZMIERZCH"

 

"Zmierzch" to spektakl bardzo dziwny. Zarówno w warstwie tekstowej jak i w sposobie budowania inscenizacji. Po raz pierwszy udało mi się napisać tekst tak doskonale poddający się wielorakiej interpretacji i podczas prób staraliśmy się to wykorzystać. Pracowaliśmy metodą ciągłych poszukiwań, ciągłych zmian. Wiele pomysłów pojawiło się jeszcze na kilka dni przed premierą. Dzięki temu nawet podczas próby generalnej spektakl nie nudził nas samych, co często zdarzało się podczas innych realizacji. Oczywiście nie mogę zaręczyć, że nie będzie nudził Państwa, ale to już jakby nie mój problem. Ela i Karolina Nie jestem jedynym reżyserem (jeśli już będziemy trzymać się takiej terminologii) tego spektaklu. Na równi ze mną są nimi aktorzy - Ela, Maciek i Mikołaj, którym serdecznie za wszystko dziękuję. Praca z nimi to prawdziwy komfort - są zdolni, doskonale zorganizowani i jeszcze mają do mnie zaufanie. Czego można chcieć więcej? Kiedy po raz pierwszy przeczytali tekst popatrzyli na mnie i nie powiedzieli ani słowa. Wiedziałem, że to oznacza: "Boże, znowu jakaś zabawa w słowa?" Ale nie odmówili. Tu powinna nastąpić cała długa lista osób, którym jeszcze winien jestem podziękowania, ale wybaczcie, że tego nie uczynię. Dobrek i Maciek wiedzą, że bez nich nie ma teatru i mnie w teatrze, a reszta moich przyjaciół jest nie mniej istotna. Ale oni też o tym wiedzą. Zresztą ten spektakl jest właśnie dla nich. Może tylko specjalny całus dla małej osóbki o imieniu Kaja. "Zmierzch" to spektakl o czymś bardzo niekonkretnym, ale pozwolę sobie przytoczyć słowa wypowiadane w pewnym momencie przez postać Autora: "Tylko nie mówcie mi o Bogu. Znam to szaleństwo. Jakie tam szaleństwo? Filozofia lęku. Nie mówcie mi o Bogu. Chyba, że macie na myśli sztukę. Ona może być Bogiem. Ja mogę nim być." Właśnie. Dziękuję Państwu za te parę chwil uwagi.

DARIUSZ BILSKI



"SNY CZWORONOGÓW"

na balkonie pawilonu 502 - siedziby teatru

"Sny Czworonogów" to drugi spektakl, jaki zrobiłem pod szyldem teatru "Formacja Maska". Pierwszym był "Teatr czyli scenki żartobliwe..." prezentowany na ŁÓPcie w 92 roku. Premiera "Snów" miała miejsce w Olecku, podczas dorocznych Dni Teatru AGT, w marcu 93 roku. Dokładnie tydzień później pokazaliśmy ten spektakl w Łodzi, na naszej scenie. W obu wypadkach towarzyszył im monodram autorski Maćka Wilewskiego "Wariat" wyróżniony, ku chwale ojczyzny, przez jury ubiegłorocznej ŁÓPty. "Sny Czworonogów", zawsze budzące zaskakujący aplauz publiczności, są jedną z tych realizacji, która od prawie dwóch lat wciąż powraca na scenę. Wielokrotnie wystawiane, za każdym razem poddawane drobnym korektom, bądź inscenizowane w zupełnie odmienny sposób, ewoluują równolegle do całej Formacji. Coraz większy jest też w tworzeniu tego obrazu udział jego aktorów: Krzyśka Grygowskiego, Artura Lisowskiego i Adama Łoniewskiego, a także nowego w obsadzie Maćka Walczaka. Na równi ze mną są oni autorami kolejnej nowej inscenizacji, przygotowanej specjalnie na Przegląd i niech im Bóg to wybaczy. "Sny Czworonogów" nie pojawiły się dotąd na ŁÓPcie i nie jest to sprawa przypadku, tylko mojego świadomego wyboru. Po pierwsze, wciąż próbuję odnaleźć cel i sens organizowania tej imprezy. Po drugie, regularnie deklaruję, że nigdy więcej nie weźmiemy już udziału w tym "prestiżowym spotkaniu", ale wiem, że większość osób naszego teatru uważa go za wskazany. Po trzecie, "Sny", niezależnie od wartości artystycznej, to spektakl bardzo prywatny i doprawdy ciężko było zdecydować się, by rzucić go na żer zarówno łóptowskiej komisji, złożonej zazwyczaj z tych samych osób, w których kompetencje zmuszony jestem wierzyć na słowo, jak i niezmiennej obsługi "prasowej" z ich zabawnymi próbami krytyki teatralnej. Tak więc, ochłonąwszy nieco po niezapomnianych wrażeniach poprzednich Przeglądów, pozwalam sobie pokazać Państwu mój ulubiony spektakl, zatytułowany "Sny Czworonogów".

Dariusz Bilski

 

"SIEDEM OBRAZÓW"

(tekst towarzyszący cyklowi pokazów premierowych)

Po pierwsze - wiara czyni cuda, co być może jest prawdą, ale ja ręczyć nie mogę. Odnośnie wiary, to owszem, kanwą spektaklu jest pewien wątek z Biblii, jeśli zaś chodzi o cud, to jeśli przyjdziecie na premierę i przebiegnie ona zgodnie z naszym planem, będziemy mogli mówić o cudzie. Po drugie - początki są trudne, w czym jest wiele racji, bo trudno zliczyć godziny i dni, które spędziliśmy z Dobrkiem i Maćkiem dopracowując scenariusz. Była to próba o tyle ryzykowna, że nigdy wcześniej nie byliśmy jednego zdania. A tu nagle... Jakoś poszło. Po trzecie - być albo nie być, co jest tak rozległym problemem, że mogę w tym zmieścić fakt istotnych przetasowań w składzie zespołu FoRMaCJa MASKA. Jest nas teraz mniej, a ponieważ w spektaklu biorą udział wszyscy, warto zaznaczyć, że prawie połowa po raz pierwszy wyjdzie na scenę. Po czwarte - nie od razu Kraków zbudowano, co ma bezpośredni związek z faktem, że nie od razu powstał świat, tylko zajęło to twórcy całe siedem dni, stąd owa cyfra w tytule spektaklu Siedem Obrazów. Ale nasze przedstawienie to nie historia powstania świata, raczej próba pokazania konsekwencji tego wydarzenia. Nasz prywatny komentarz. Po piąte - na obraz i podobieństwo, co nie wiem komu ma schlebiać, a dla kogo być afrontem. Wyjaśnia jednak tę malarską część tytułu spektaklu i naszą subtelną próbę uplastycznienia scen, nadania im formy ruchomych obrazów. Po szóste - komu bije dzwon, co sugeruje niepoślednią rolę muzyki w Siedmiu Obrazach. Muzyki, plastyki, efektów akustycznych, ruchu ale nie słowa. Słowo, tak oczywiste, nie mogło mieć znaczenia w chwili, gdy człowiek pojawił się dopiero ostatniego dnia tworzenia świata. W sobotę. W samym środku weekendu. I po siódme - kowalem swego losu każdy bywa sam, dlatego doceniamy fakt, że mając wolny wybór i mnogość naprawdę interesujących propozycji przyszedłeś na spektakl Siedem Obrazów, który jest piętnastą w ciągu 21 miesięcy pracy premierą teatru FoRMaCJa MASKA. Mogę tylko obiecać, że nie pozostaniesz obojętny.

DAREK BILSKI

 

"SIEDEM OBRAZÓW"

(tekst późniejszy)

"Siedem Obrazów" jest o tyle wyjątkowe, że po pierwsze - powstało na kanwie pewnego wątku z Biblii, do której to pozycji literackiej mój stosunek jest powszechnie znany, po drugie - jest to jedyna produkcja Formacji Maska, pod którą z czystym sumieniem podpisaliśmy się wszyscy trzej (mimo niejednokrotnej różnicy zdań), po trzecie - jest to spektakl, w którym bierze udział cały aktualny skład naszego zespołu, liczący obecnie zaledwie kilkanaście osób. Poza tym: Opowiada o siedmiu dniach stworzenia świata, ale w głównej mierze jest naszym prywatnym komentarzem do tej historii. Na drugim, równoległym planie pokazuje chwile z życia pewnego człowieka, nazywanego panem Bogdanem, a słynącego ze swej smykałki do majsterkowania. Daje możliwość wysłuchania kilku naprawdę niezłych kawałków muzycznych, bowiem muzyka pełni tu niepoślednią rolę. zespół'98 Ma też coś dla oka, mianowicie siedem specjalnie odmalowanych obrazków, skąd zresztą wziął się wyżej przytoczony tytuł. Pokazuje, jak kompletni ignoranci podjęli subtelną próbę uplastycznienia swojego teatru i jak wszystko wskazuje na to, że nie wypadło to najgorzej. Unika słowa, co więcej, sugeruje, że słowo nie mogło mieć żadnego znaczenia w tygodniu, w którym człowiek pojawił się dopiero w sobotę - w samym środku weekendu. Jest długi, ale delikatny w odbiorze, idealny na popołudniowy relaks - fatalny na niedzielny poranek. Jest spektaklem, który zaprezentowany został publiczności w czerwcu tego roku (siedmiokrotnie), jako piętnasta, w ciągu 21 miesięcy istnienia, premiera Formacji Maska.

Dariusz Bilski

 

 

"NUDA W MIASTECZKU RADOŚĆ"

 

FORMACJA MASKA (teatr w likwidacji) przedstawia:

"Nuda w miasteczku Radość" to kiepski spektakl z gatunku "pop". Nie posiada jednolitej akcji, dobrze zarysowanych postaci, wyrazistego zakończenia. Nie niesie ze sobą żadnej myśli, a jeśli nawet, to na pewno nie jest to myśl mądra czyli warta uwagi. Na dodatek jest źle wykonany aktorsko. Prawdę mówiąc, nawet trudno mówić tu o aktorstwie. Trzy postacie przemieszczające się po scenie sprawiają wrażenie zagubionych, nie umiejących dobrze tekstu i nie znających elementarnych zasad rządzących sceną. Jednym słowem jest to pomyłka, na granicy kompletnego kiczu. Oczywiście, nic w tym dziwnego, jeśli mamy do czynienia z tak nieudolnym twórcą, jak autor tego spektaklu. Jeszcze nigdy jego inscenizacja nie przekroczyła delikatnej granicy artyzmu, nie wkroczyła w rejony sztuki przez duże S. Jeśli więc mają Państwo wybór i mogą jeszcze opuścić salę, proszę uczynić to niezwłocznie."

podpisano KTOŚ

Mam nadzieję zapoczątkować zupełnie nową formę selekcji publiczności, polegającą na zaserwowaniu jej przed podniesieniem kurtyny wyimaginowanej recenzji, której zadaniem jest wypłoszyć z sali jednostki całkowicie pozbawione charakteru. W ten sposób uzyskuję wysoki stopień pewności, że spektakl obejrzą jedynie osoby zdolne posiadać własne, niezależne zdanie. Czyli wrażliwsze i inteligentniejsze od tamtych. Tylko co ze zbyt leniwymi, albo znudzonymi, albo chroniącymi się przed deszczem lub słońcem? Będę musiał jeszcze nad tym popracować.

Dariusz Bilski.

 

 

"ŻYĆ"


adam łoniewski w ulubionej konfiguracji

Manifest nie istnieje. Istnieje tylko chaos i próba przeniknięcia do wnętrza. Bez względu na cenę.
Jak w muzyce. Trzeba zanurzyć się w dźwiękach i odnaleźć harmonię. Harmonię właściwą sobie.
Mój teatr ma około trzydziestki i kiedyś nie był teatrem. I kiedyś pewnie znów nim nie będzie.
Powstaje z emocji i myśli, ale jego życie jest krótkie. Zaledwie zgasną światła reflektorów, a już wtapia się w mrok. Dlatego za każdym razem muszę tworzyć go na nowo.
Mój teatr nie szuka odpowiedzi, bo wie, że ich nie ma. Woli raczej patrzeć, uważnie i wnikliwie. I jeśli tak rozumieć realizm, mój teatr jest na wskroś realistyczny.
W moim teatrze nie ma bohaterów. Nie ma jednoznacznych postaci. Są plamy i dźwięki. Jest przestrzeń wypełniona fakturą środków wyrazu. I nawet jeśli próbuję robić inaczej, to z przekory.
Mój teatr jąka się i potyka, nie wiedząc dokąd zmierza. Ale tylko w ten sposób umyka schematom. Tylko w ten sposób wytrąca z równowagi widza.
Mój teatr potrzebuje ludzi, nie aktorów. Ludzie mają swoje prawdziwe historie. Aktorzy nie. Aktorzy to kłamcy. Ludzie nie potrafią kłamać.
Muzyka to energia. Mój teatr nie umie wykorzystać muzyki. To ona go wykorzystuje. Kiedy się pojawia, każe podążać za sobą. Tworzy całe sceny i obrazy.
W moim teatrze są tylko moje słowa, bo nie rozumiem, dlaczego miałbym pozwolić się wyręczać. Być może ktoś mówi lepiej, ale ja lubię robić to na swój sposób.
Mój teatr poszukuje widza wrażliwego, wolnego od kompleksów. Widza otwartego. Bez niego mój teatr jest tylko teorią.
Manifest nie istnieje. Istnieje tylko chaos i próba przeniknięcia do wnętrza.

Dariusz Bilski




"POETA"

ela, ola i adam

Zanim napisałem niniejsze słowa zadałem sobie pytanie o sens istnienia tego skrawka papieru, na którym i tak - prócz tytułu i nazwy teatru - nie miałem zamiaru umieszczać żadnych danych ani nazwisk, bo taka lista wpleciona jest w strukturę spektaklu. Zazwyczaj konstruując podobne karteczki, które nie są ani programem, ani ulotką reklamową, miałem jedynie na celu powielenie pewnego wzorca, dzięki któremu często wychodzicie z teatrów z pisemnym dowodem swego udziału w przedstawieniu. Niektórzy nawet zbierają te dowody by móc je pokazać znajomym lub wnukom, chełpiąc się swym obyciem kulturalnym. Ma to sens o ile taki folder jest małym dziełem sztuki. Wtedy snobizm zyskuje też jakieś walory estetyczne. W naszych tragicznych - nie przesadzę - warunkach finansowych, nie istnieją takie szanse. Nie mamy czasu na ręczną produkcję, a o poligrafii należy raczej zapomnieć. Dlatego pytanie o sens powraca. Tym bardziej, że od pewnego czasu umieszczanie moich prywatnych refleksji na temat wystawianego spektaklu też mi się znudziło - wszystko co miałem do powiedzenia jest wewnątrz.
Uznajmy więc, że ta niejednoznaczność funkcji wynika z faktu bycia elementem jakiejś większej konstrukcji - jeszcze nie wiem jakiej. Odpowiedzi na niektóre pytania przychodzą z czasem.

Dariusz Bilski



"PIELGRZYM"

Kiedy po ponad pięciomiesięcznym wysiłku zamknęliśmy przygotowania do kolejnej premiery, nagle zdałem sobie sprawę, że najnowszy spektakl w sposób oczywisty zamyka ogromną klamrą ostatnie trzy lata naszej pracy i jednocześnie wspólnie z dwoma poprzednimi spektaklami dopełnia niezamierzonej formy tryptyku.
Trudniejszy od swoich starszych braci, pozbawiony spektakularnych tańców plemiennych "ŻYĆ", wolny od bulwersujacych wulgarnym erotyzmem tekstów "POETY", "PIELGRZYM" jest bardziej stonowany i zamyślony.
Tutaj wyraźniej niż do tej pory akcentujemy fakt, że w kontakcie z naszym teatrem poszukiwanie symboli, oczywistych skojarzeń czy jednoznaczych rozwiązań może prowadzić wyłacznie do niezrozumienia i zniechęcenia.
PIELGRZYM jest kolejnym efektem nakładania się naszych intuicji. Nie wiemy jak go interpretować, nie wiemy kim jest ani dlaczego zwie się Pielgrzymem. Poznajemy go w trakcie spektaklu, w towarzystwie widza, w taki samym stopniu jak on, tyle, że patrząc nie z widowni, a ze sceny.

Dariusz Bilski




"CIENIE"

Każdy zna to uczucie. Wrażenie dziwnej próżni w środku. I ukryty gdzieś głęboko w zakamarkach ciała nieustający ból. Nie bardzo silny, ale tak uparcie nieprzerwany, bez szans na choćby chwilę oddechu. Często nie zdajemy sobie sprawy, że to efekt niezaspokojenia. Braku czegoś nam niezbędnego. Tłumimy go, staramy się zapomnieć, ale zapomnieć się nie da.
Na potrzeby niniejszego spektaklu ubrałem to uczucie w prostą tęsknotę za kobietą. Pisze prostą, ale ona nigdy nie jest prosta. W oczywisty sposób rodzi się w nas i w nas rozkwita, czyni też nasze uwikłane w banalne sprawy życie piękniejszym i bogatszym lecz jednocześnie sprawia, że dzień powszedni staje się torturą, noc serią nawiedzających nas koszmarów. Minuty każdą sekundę zaznaczają zbrojną w kolec myślą.
Kobieta z "Cieni" gdzieś zniknęła - może odeszła, umarła, wyjechała, a możliwe też, że nigdy jej nie było. Możliwe, że jest tylko wytworem wyobraźni naszego bohatera. Grą jego spragnionych wrażeń emocji. Pisze więc do niej niekończący się list.
A świat wokół trwa nieprzerwanie...

Dariusz Bilski


E-mail: blaast@stone.pl - Napisz, aby otrzymywać informacje o spektaklach.



Oto nasz banner - możesz umieścić go na swojej stronie
Powrót do strony głównej


Strona została wykonana przez Dobrosława Bilskiego